U l ę g a ł k i
Niewiele brakowało, a byłby mnie i Fredkę zastrzelił Niemiec na podwórku u Świtka. Trzy domy od nas. I to zupełnie głupio, przez przypadek. W tym czasie nie kwaterowali we wsi żadni żołnierze. Wyjechali na front. Ale przychodziło kilku codziennie po ludzi na okopy. Byli to żandarmi z pobliskiej szkoły.
Brali nie tylko dorosłych, ale i dzieci w moim wieku.
A tego ranka to było tak. Jak zwykle, przyszliśmy z Fredką na podwórko do Świtków i stoimy sobie w grupce. Kuszewski odnotował nas na liście i wyczekiwał z Niemcami na tych, co powinni byli jeszcze przyjść. Po Lańczyku, który sprawował funkcję sołtysa dobre kilka lat przed wojną, został nim teraz Kruk z końca wsi. A o Kuszewskim wiedziano tylko tyle, że zgodził się być zastępcą i zbierać kontyngenty i organizować ludzi na okopy. Chyba tym samym miał jakieś względy u Niemców, bo go nie zabrano na roboty do Niemiec. A pojechało wielu chłopów do Lipska i gdzie indziej.
Było jeszcze trochę czasu do odmarszu. Aby tak nie stać bezczynnie, wdrapaliśmy się po drabinie z Fredką na strych domu Świtków, gdzie jak wiedzieliśmy, ,,lęgło się" sporo gruszek w sianie, z tej gruszki na samej górce. A lepszych nie było, i do dzisiaj chyba nie ma na całych krukowskich polach. Chcieliśmy sobie tych gruszek trochę podjeść i wybrać na drogę. Nikomu o tym nie powiedzieliśmy. Zajadamy sobie w najlepsze ulęgałi, to znowu wybieramy do kieszeni. Musiał nas naprawdę nikt nie widzieć, jak wchodziliśmy, czy nie zauważył, bo zaczęto nas szukać i wołać. Ktoś poleciał nawet do domu. Mama odpowiedziała mu zwyczajnie jak było.
- Przecież oni poszli jakoś pół godziny temu...
Kuszewski wyjaśnił jednemu z Niemców, że byliśmy niedawno. Teraz nie wie, gdzie mogliśmy się podziać. Zdenerwowało to Niemca, zaczął wykrzykiwać, blużnić po swojemu i wygrażać karabinem. ( O tym wszystkim opowiedziano nam póżniej, po drodze). I w tej właśnie chwili zobaczył nas z Fredką w uchylonych drzwiczkach na strych.
-Verfluche!... - usłyszeliśmy z przerażeniem i zobaczyliśmy, jak Niemiec podniósł do góry karabin, jakby do nas mierzył.
Kuszewski widząc, co się święci, podleciał do Niemca, coś zaczął mu tułmaczyć. Trochę po niemiecku, a resztę po polsku. Usłyszałem, jak Niemiec zarepetował karabin i krzyknął:
- Schnell !
- Schodżcie, szybko!... dodał zastępca sołtysa, widząc nasze przerażenie.
A w Niemca nadal jakby jakiś diabeł wstąpił. Był wściekły i nie dał sobie nic powiedzieć.
- Każe wam stanąć tam, pod płotem... - tłumaczył Kuszewski, pokazując ręką pobliski płot, którego koniec wychodził na pole. W tym czasie do rozwścieczonego Niemca przybliżył się jego kompan, szturchnął go łokciem i coś powiedział półszeptem.
- Ja, ja, ja... odpowiedział ten nieco spokojniejszym głosem i obaj zaczęli iść w stronę płotu, gdzie staliśmy, a za nimi podążał blady jak ściana Kuszewski.
Kiedy się zatrzymali, krzyczący niedawno Niemiec coś pomajstrował przy swoim karabinie, a nim zdążył go założyć z powrotem na ramię, ten drugi zapytał o coś Kuszewskiego.
- Po co żeście się schowali na tej górze... - odezwał się Kuszewski i dodał: - Dlaczego nie chcieliście iść na okopy?
- Myśmy się wcale nie schowali, a byliśmy na ulęgałkach....
- Na ulęgałkach?
...................................................
c.d.n.
,, Nie tylko sen "
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz